Denko z lipca uważam za wyjątkowo udane. Sporo kosmetyków zostało zużytych. Może proporcje między nabytkami a wyzerowanymi opakowaniami nadal nie zostały zachowane, jednak cieszę się, że jest ich aż tyle. 13 pełnowymiarowych opakować, 5 maseczek oraz 4 próbki – oto bilans zużyć lipca. Z tymi ostatnimi walczę zaciekle, a mimo to ich kolekcja powiększa się w niesamowitym tempie.
Nie do końca byłam przekonana do pianek do rąk. Jednak od pewnego czasu uważam, że są lepsze niż tradycyjne mydła. Po pierwsze lepiej domywają ręce, a ich przewaga nad konkurentami polega głównie na większej wydajności. Zwykle mydło o takiej pojemności u mnie w mieszkaniu zużywane jest w ciągu dwóch tygodni. Ten produkt przetrwał trzy tygodnie, więc widzę różnicę. Ładny zapach owoców tropikalnych dość długo utrzymywał się na dłoniach. Produkt nie wysuszał skóry, a jego cudowny design cudownie prezentował się w łazience. Jak najbardziej kupię ponownie.
Krem do rąk z Pokomenowej edycji od Tony Moly – wersja z uroczym liskiem Eevee.
Krem do rąk szybko się wchłania i dobrze nawilża nasze dłonie. Kremy z tej kolekcji to nie jedynie ładnie wyglądające opakowania, ale także dobrej jakości kosmetyki pielęgnacyjne. Ta wersja ma zapach, według producenta, zasypki dziecięcej ja bardziej porównałabym ten aromat do nieco intensywniejszej woni kremu Nivea. Produkt szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Polecam jak najbardziej. Jedyny problem jest z dostępnością w Polsce, ale widziałam już go nawet w polskich sklepach internetowych z azjatyckimi kosmetykami.
Joanna, Peeling myjący gruboziarnisty o zapachu mandarynki.
Pamiętam, że markę Joanna poznałam, kupując malutkie buteleczki z kolorowymi peelingami. Bardzo ucieszył mnie fakt, że będą nowe, naturalne kosmetyki tego typu. Niewielka buteleczka kryje w sobie dobry produkt, który żadnej z Was nie zawiedzie. Ja stosowałam go po żelu pod prysznic, trzy razy w tygodniu. Nabierałam niedużo produktu i rozmasowywałam na poszczególnych partiach ciała. Drobinki nie są bardzo ostre, ale skutecznie usuwają martwy naskórek. Zapach jest typowo cytrusowy. Polecam i na pewno sięgnę po kolejne.
Playboy, Play It Wild Żel pod prysznic.
Żel pod prysznic kupiony był w zestawie z perfumami o tym zapachu. Mogłoby się wydawać, że skoro perfumy uwielbiam, to tak samo będzie z żelem. Nic bardziej mylnego. Zapachy zupełnie się różnią. Perfuma ma słodkie nuty, ale ilość słodyczy w żelu przekroczyła normę. Uwielbiam karmel, ale po kilku prysznicach moja miłość nieco straciła na intensywności. Dokończyłam, ale sama nie wiem, jak tego dokonałam. Nigdy więcej nie sięgnę po ten żel.
Yves Rocher, Żel pod prysznic Grejpfrut z Florydy.
Ten produkt i żel pod prysznic opisany powyżej to niebo i ziemia. Zapach intensywnie grejpfrutowy, który idealnie nadawał się na poranne, szybkie prysznice. Rześki, pobudzający, idealny na lato. Dawał dawkę energii na cały dzień. Jedyny mankament to jego wydajność, którą niestety muszę ocenić jako marną. W przyszłe lato postaram się znaleźć jego godnego następcę, który pozostanie w mojej łazience nieco dłużej.
Kolejna maskara, która skończyła swój żywot. Markę essence lubię za przystępne ceny i dobrą jakość. Na początku przygody z tym tuszem byłam bardzo zadowolona, jednak po pewnym czasie nieustannie się kruszył i sklejał rzęsy. Nie zachwycił mnie niczym. Już zdecydowanie bardziej polecam wersje Princess. Tego typu tuszu z pewnością już nie kupię.
Under Twenty, Anti! Acne, Matujący krem BB o działaniu antybakteryjnym SPF 10.
Latem nie sięgam po podkład. Jedyne co mnie zadowala to lekkie kremy BB. Ten produkt zdecydowanie się sprawdził. Jest bardzo wydajny, średnio kryje, nie tworzy efektu maski, a co najważniejsze przy spotkaniu naszej twarzy ze słońcem lekko chroni przed promieniami słonecznymi. Polecam mimo wszystko sięgać po kremy z filtrem SPF50 i stosować je jako bazę. Na lato, na co dzień – produkt idealny.
Dermal, Mask Sheet z zieloną herbatą.
Jedna z maseczek, którą dostałam w gratisie do zamówienia w sklepie koreadepart. Bardzo przyjemny zapach, który od razu sugeruje, że głównym składnikiem jest zielona herbata. Płachta dobrze przylega do twarzy i jest dość cienka. Esencja pozostała w opakowaniu pozwoliła mi na dwudniowe posmarowanie sobie skóry na dekolcie. Skóra po zastosowaniu jest rozświetlona i dość napięta. Byłam zadowolona z rezultatów.
Mamonde, Floral Hydro Aqua Gel Mask Narcissus Water Holding System.
Pierwsza tego typu maseczka, jaką używałam. Po otwarciu opakowania wyjmujemy żelowy płat o stałej konsystencji rozmieszczony na siatce. Nakładając go na twarz mamy efekt chłodzenia. Przyjemny, lekki, kwiatowy zapach. Idealnie sprawdzi się przy zmęczonej skórze, w szczególności pomoże na cienie pod oczy. Mało esencji w środku. Po zabiegu zdecydowanie widoczny efekt promiennej cery.
Heynature, Rozjaśniająca maseczka w płachcie.
Kolejny gratis, który otrzymałam przy okazji zamówienia na koreadepart. Maseczka ma za zadanie rozjaśnić naszą cerę. Materiał, z którego ją wykonano, jest delikatny i cienki. Dość ciężko nakłada się ją na twarz. Jednak efekt po zdjęciu jest bardzo zadowalający, bo nasza cera jest naprawdę rozjaśniona.
Missha, Pure Source Cell Sheet Mask Drzewo Herbciane.
Promocje na ebayu śledzę niemalże codziennie i tak oto w ręce mi wpadł zestaw pięciu maseczek w płachcie od misshy z drzewem herbacianym. W codziennej pielęgnacji stosuję olejek z tego drzewa i skutecznie koi on moje zmiany zapalne. Zadowolona z efektów, jakie przynosi ten składnik, zdecydowałam się na ten rodzaj maseczek w płachcie. Wykonane z cienkiego materiału, który łatwo dopasować do twarzy. Mają charakterystyczny, lekko ostry, ziołowy zapach dla drzewa herbacianego. Po zastosowaniu nasze stany zapale lekko się uspokajają, ale nie zauważyłam cudownych rezultatów. Spodziewałam się czegoś lepszego.
Purederm, Ogórkowa maseczka typu Peel Off.
Na koniec maseczkowych wywodów pozostawiam zupełne rozczarowanie. W poprzednim denku pisałam o maseczce węglowej tej marki i byłam z niej zadowolona. Drugim razem przy okazji zakupów w biedronce niestety już nie znalazłam jej, ale za co w ręce mi wpadła ogórkowa wersja. Myślałam, że tak jak w przypadku poprzedniej będzie to czysta przyjemność. Po nałożeniu dość grubej warstwy na twarz, odczekałam zalecany czas i przystąpiłam do zrywania. Maseczka się rolowała, nie chciała w ogóle zastygnąć. Żelowa breja, jaka powstała na mojej twarzy była nie do zdarcia. Trudno się ją po przegranej walce również zmywało. Nie polecam.
Plastry oczyszczające nos z lawą wulkaniczną z limitowanej serii The Simpsons firmy The face shop. (kopia z poprzedniego denka)
Zużyłam dwie sztuki plastrów na nos, które mają za zadanie usuwanie zaskórników z nosa i oczyszczanie. Bez wcześniejszego rozluźnienia porów nie ma sensu się za to brać, bo efekt jest naprawdę mizerny. Jednak, gdy przyłożymy do naszego nosa szmatkę z letnią wodą i potrzymamy chwilę, a następnie zastosujemy plaster zgodnie z zaleceniami producenta, to efekty są zauważalne. Może nie bardzo spektakularne, ale zauważalne gołym okiem. Oceniam na plus, lecz chyba bardziej jestem zwolenniczką zestawów w trzech krokach. Widzę wtedy większą różnicę.
Próbki:
Tony Moly Goat Moisture Cream,
Zestaw Etude House Pink Vital Water.
Używałyście któregoś z tych produktów? Jakie wrażenia? Co chętnie byście przetestowały?
Social Media: