Niedawno o nowościach lipca, mamy sierpień, a ja dalej z zaległym denkiem czerwcowym. Zaczyna mi doskwierać chroniczny brak czasu na cokolwiek i martwi mnie ten fakt. Wiem jednak, że lato to najintensywniejszy okres w mojej pracy i już zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Dobra, przestaję marudzić i przedstawiam Wam moje zużycia z czerwca. Jak widzicie na zdjęciu powyżej, jest ich dość trochę i jestem z tego dumna. Wykończyłam dziesięć pełnowymiarowych opakowań, taką samą liczbę maseczek i 7 próbek i plastrów na nos. Nawet nie wiem, kiedy to się stało.

Niekonwencjonalnie zacznijmy od maseczek i próbek, a potem przejdziemy do pełnowymiarowych produktów. Na zdjęciu powyżej mamy:
Arbuzowa maseczka marki Flor de man (Essential Watermelon Juice!)
Maseczka w płachcie idealnie przylega do twarzy. Ma przyjemny, świeży, arbuzowy zapach. Jest to pierwsza maseczka tego typu, która była aż tak intensywnie nasączona esencją, która ma bardzo lekką konsystencję. Spokojnie przez dwa dni możemy używać jej jako serum do twarzy. Widocznie nawilża skórę i po aplikacji nasza twarz jest zdecydowanie odświeżona oraz przyjemna w dotyku.

Maseczka na dłonie w formie rękawic marki It’s skin z limitowanej edycji Sesame Street.
Nie tylko opakowanie ma ładne, lecz również całe rękawiczki są pokryte serduszkami z oczami bohaterów tego serialu. Zewnętrzna ich strona jest pokryta czymś na wzór ceraty, a w środku znajduje się kompres, który nasączony jest esencją. Przy aplikacji sporym ułatwieniem jest fakt, że rękawiczki domykamy plastrami, które umożliwiają w miarę szczelne zamknięcie dłoni, a przez to efektywniejsze wchłanianie się specyfiku. Przyznam szczerze, że pierwszy raz spotykam się z takim rozwiązaniem i oceniam je jak najbardziej na plus. Sam produkt bardzo ładnie pachnie morelami. Po około 30 min nasze dłonie są widocznie zdrowsze, skóra odżywiona i miękka w dotyku. Jak najbardziej polecam i to nie ze względu na jedynie ładny design, ale przede wszystkim z powodu cudownego działania.
Maseczka do stóp The Face Shop Disney CINDERELLA’S Glass Shoes Foot Mask.
W przypadku tej maseczki powierzchnia skarpetek jest gładka, bez żadnych nadruków. Bardzo intensywnie pachną mięta i zdecydowanie regenerują skórę na naszych stopach. Nie są to z pewnością skarpetki złuszczające, a jedynie maska, którą polecam zastosować po zrobieniu tradycyjnego peelingu stóp. Esencja zostanie wtedy lepiej wchłonięta. Wyczułam delikatny efekt chłodzący, więc na nasze ostatnie upały jest to idealny kosmetyk  do naszego małego, domowego SPA.
Węglowa maseczka typu Peel Off od marki Purederm. 
Ten specyfik zakupiłam w Biedronce i przyznam się, że byłam sceptycznie do niego nastawiona po recenzjach azjatyckich, czarnych maseczek  „do zrywania”. Jednak nie zawiodłam się. Nie ma tu żadnego cudownego działania typu wyciągnięcie wszystkich zaskórników, a jedynie złuszczenie martwego naskórka i w tej dziedzinie sprawdziła się bardzo dobrze. Na tyle byłam zadowolona z efektu, że kupiłam wersję ogórkową, ale na tej drugiej czekało mnie już rozczarowanie. 
Plastry oczyszczające nos z lawą wulkaniczną z limitowanej serii The Simpsons firmy The face shop. 
Zużyłam trzy sztuki plastrów na nos, które mają za zadanie usuwanie zaskórników z nosa i oczyszczanie. Bez wcześniejszego rozluźnienia porów nie ma sensu się za to brać, bo efekt jest naprawdę mizerny. Jednak, gdy przyłożymy do naszego nosa szmatkę z letnią wodą i potrzymamy chwilę, a następnie zastosujemy plaster zgodnie z zaleceniami producenta, to efekty są zauważalne. Może nie bardzo spektakularne, ale zauważalne gołym okiem. Oceniam na plus, lecz chyba bardziej jestem zwolenniczką zestawów w trzech krokach. Widzę wtedy większą różnicę.
Marion Fit & Fresh maseczka ogórkowa przeznaczona do skóry tłustej i mieszanej z niedoskonałościami. 
Konsystencja maseczki jest dość tłusta. Nie wyobrażam sobie stosowania na noc, co proponuje producent. Jednak tradycyjne stosowanie, czyli aplikacja na 20 min na twarz i dekolt jest jak najbardziej ok. Po zabiegu cera jest jaśniejsza, widocznie odżywiona oraz nieco nazwałabym to „wyciszona”, czyli moje niedoskonałości stały się mniej widoczne. Dodatkowo przepięknie pachnie świeżym, zielonym ogórkiem. Zapach jest kropka w kropkę taki jak przy krojeniu prawdziwego warzywa. Cena jest atrakcyjna (ok. 2 zł), lecz powiem szczerze, że dość długo się za nimi rozglądałam. Polecam z całego serca. Według producenta najlepiej stosować 2-3 razy w tygodniu.
Marion Fit&Fresh wersja z owocem granatu jest przeznaczona do skóry naczynkowej i zmęczonej.
Tę maseczkę testowała moja mama, ponieważ ma dokładnie typ cery opisany na opakowaniu. Tak jak w przypadku poprzedniej dość tłusta konsystencja, która umożliwia nam nałożenie grubej warstwy maseczki. Dobrze się wchłania, lecz po zastosowaniu polecam przemyć twarz letnią wodą, a nie jedynie przetrzeć ją wacikiem. Tak jak w przypadku poprzedniej maseczka ładnie, lekko owocowo pachnie, lecz nie jest to typowy zapach owocu granatu. Po zabiegu skóra jest widocznie napięta oraz odświeżona. Jednak jeśli chodzi o naczynka krwionośne, to nie sądzę, żeby było widoczne jakieś cudowne działanie. Podsumowując, polecam jako domowe SPA, które możecie sobie zafundować niewielkim kosztem.

Tony Moly My Little Pet Eye Patch.
Żelowe płatki pod oczy z uroczą myszką na opakowaniu. Dobrze nawilżają skórę pod oczami. Warto zastosować je po nieprzespanej nocy. Efekt widoczny po zastosowaniu. Skóra wygląda promienniej i bardziej świeżo. 
Maseczka marki Bielenda z serii Carbo Detox. Nawiasem mówiąc, nie wiedziałam, że seria już się tak rozrosła w coraz to nowe produkty pielęgnacyjne. Od teraz możemy dostać olejki pod prysznic, peelingi, a nawet szampony. Jak tylko zobaczę te nowości, nie omieszkam ich zaadoptować, bo maseczka jak najbardziej spełniła moje oczekiwania. Czarną maź dajemy na twarz i trzymamy przez około 10 min, zmywanie jest lekko uciążliwe, ale jak tylko to uczynimy, to nasza cera odpłaci nam za nasz wysiłek. Jestem zachwycona, bo moje zmiany skórne są widocznie wyciszone, cera aż promienieje. Wypróbowałam na razie wersję do cery mieszanej z zieloną glinką, ale już wiem, że koniecznie muszę przetestować jeszcze dwa warianty tych cudeniek. Zapach bardzo przyjemny, działanie zadowalające i niska cena sprawiają, że to produkt, który serdecznie Wam polecam.
Truskawkowa maseczka w płachcie marki Holika Holika.
Maseczka jest zrobiona z bardzo cienkiego materiału, który mocno nasączony jest esencją. Nadmiar produktu spokojnie starcza, by pokryć dodatkowo jednorazowo szyję i dekolt. Ładnie dopasowuje się do twarzy, choć pierwsze wrażenie po otwarciu miałam takie, że przy samym rozkładaniu maseczki ją rozerwę. Jednak niepotrzebnie się martwiłam, bo wszystko przebiegło zgodnie z planem. Dość dużo produktu wchłonęła moja cera. Po zabiegu skóra jest nawilżona i wygląda zdecydowanie lepiej. Jedyne rozczarowanie, jakie przeżyłam to brak truskawkowego zapachu, na który liczyłam. Maseczka prawie nie pachnie. Uznałabym, że ma delikatną, neutralną woń, bo już po chwili zupełnie jej nie czuć.
Różana maseczka w płachcie marki Holika Holika.
Wykonana jak poprzednia. Ta jednak w przeciwieństwie do truskawkowej pięknie pachnie różami.  Z rezultatów jestem też bardziej zadowolona z rezultatów. Z pewnością zakupię ponownie. 

Próbki:
Lioele Water Drop Sleeping Pack
Mizon – peeling cytrynowy
Etude House – Głęboko nawilżający krem do twarzy z kolagenem
The face Shop ryżowy żel do mycia twarzy

Trolls Poppy pianka do mycia o zapachu gumy balonowej. 
Stosowałam ten produkt jak mydło do rąk. Bardzo przyjemnie pachnie, ma lekko fioletowy kolor i dokładnie oczyszcza skórę dłoni. Przyznam szczerze, że jest wydajna, a obok tego designu nie mogłam przejść obojętnie. 
Mydło do rąk Linda z miodem manuka i limonką. 
Uwielbiam tę markę. Możemy znależć ją w Biedronce, a ceny zwykle są bardzo atrakcyjne, bo zapłaciłam za nie około 3 zł. Bardzo ładny, cytrusowy zapach i tak jak w przypadku poprzednich zużytych opakowań i do tej wersji nie mam żadnych zastrzeżeń. Dobrze usuwa brud, jest wydajne, a dzięki obecności miodu manuka również nawilża nasze dłonie. 

Laboratorium Joanna seria prebiotyczna emulsja do higieny intymnej.
Bardzo delikatny, przeznaczony do wrażliwej skóry płyn do higieny intymnej. Ma delikatny, lekko wyczuwalny zapach. Tak jak obiecuje producent. jest ultradelikatny i dobrze usuwa zabrudzenia. Przy codziennym stosowaniu starczył mi na około dwa miesiące, więc co do wydajności też nie mam nic do zarzucenia. 

Zmiękczający krem do stóp z kolagenem morskim od Laboratorium Joanna.
Recenzje wszystkich produktów z tej serii, jakie miałam przyjemność testować, znajdziecie w poście poświęconemu linii sensual. 
Tony Moly Panda’s Dream Stick.
Ten produkt został już zrecenzowany na blogu. Moją opinię możecie poznać tutaj: „Recenzja: TONY MOLY Panda’s Dream Stick.”.
Tony Moly – Magic Food Banana Hand Milk.
Krem do rąk również szczegółowiej opisywałam w osobnym poście: „Recenzja: Tony Moly – Magic Food Banana Hand Milk.„. Obecnie zużywam drugie opakowanie.

Żel pod prysznic Balea – Mashmallow. 
Do zakupu skusiło mnie opakowanie. Tym razem niestety nie był to trafny wybór w moim przypadku, ponieważ nie jestem fanką słodkich nut zapachowych. Nieco mdły aromat jednak nie pozostawał długo na skórze. Zdecydowanie nie zakupię ponownie. Markę Balea jednak uwielbiam i z pewnością będę nadal sięgać po jej produkty, ponieważ są wydajne, mają ciekawe opakowania, a do tego owocowe zapachy są obłędne. Zwrócę jednak uwagę na preferowane przeze mnie zapachy.
Yves Rocher energizujący żel peelingujacy pod prysznic mango & kolendra.
Ten produkt mnie zawiódł. Mimo że zapach był cudowny, orzeźwiający i naprawdę trafiał w moje gusta. To wydajność pozostawiła wiele do życzenia. Po dwóch tygodniach codziennego stosowania opakowanie świeciło już pustkami. Nieco zbyt rzadka konsystencja skutecznie sprawiła, że nie sięgnę po niego ponownie. Delikatnie złuszczał naskórek, ale to i tak marna rekompensata. Może firma powinna pomyśleć nad nieco udoskonaleniem formuły.

Mgiełka do ciała o zapachu melonowym.
Zakupiona w Hebe za około 9 zł. Spisała się świetnie. Bardzo przyjemny, melonowy zapach, który długo utrzymywał się na skórze. Wydajność bardzo dobra, bo starczyła na około 3 miesiące ciągłego stosowania. Bardzo dobry produkt z kategorii „do torebki”, gdy potrzebujemy szybkiego odświeżenia.

Bielenda – Multifazowy olejek do ciała namiętne nawilżenie.
Dokonałam tego. W końcu udało mi się zużyć olejek. Moja szczera recenzja dostępna w osobnym poście: „Bielenda – Multifazowy olejek do ciała namiętne nawilżenie„.

Social Media:

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *